MONOVID-19

TEATR WOBEC PANDEMII / MONODRAMY CHORWACKIE W PRZEKŁADZIE NA JĘZYK POLSKI

OPOWIEŚĆ ANKI

Autor OLJA LOZICA

Dro­ga Anko,

Świat zawisł pod pre­sją nie­wi­dzial­ne­go wro­ga. Czas utknął niczym mucha zła­pa­na na lep. Nad­szedł moment, żeby ludzie zagra­li w grę z ciszą. Ale nie­ste­ty, więk­szość ludzi podą­ża­jąc za pra­gnie­nia­mi owi­nię­ty­mi w kolo­ro­we, błysz­czą­ce papier­ki, zapo­mnia­ła, jak w ogó­le moż­na grać w grę z ciszą. Myślą, że cisza to tyl­ko jeden jedy­ny obraz, przy­mu­so­wo zatrzy­ma­na chwi­la pod­czas kicha­nia. Nie sły­szą ciszy, gdy się skra­da ani gdy bie­ga albo tań­czy. Nie sły­szą jej nawet wte­dy, gdy się śmie­je albo pędzi ku jakiejś przy­go­dzie. Ich cisza jest uwię­zio­na w obra­zie roz­dzia­wio­nej gęby nie­udol­ne­go krzy­ku roz­pa­czy, na tle rdza­we­go nie­ba nabrzmia­łe­go od stra­chu i z ręka­mi zawie­szo­ny­mi o ponu­re myśli. I ty, i ja, bali­śmy się kie­dyś ciszy. Pamię­tasz? Ty i ja byli­śmy dzieć­mi, gdy nasze uśmie­chy roz­pa­da­ły się jak sól przy prze­kleń­stwach bomb, kara­bi­nów i kaemek. Ty i ja byli­śmy dzieć­mi, gdy budzi­li­śmy się pły­wa­jąc w łóż­ku przez nie­skoń­cze­nie dłu­gie zady­mio­ne sny peł­ne gło­du, chło­du i gru­biań­stwa. I ty, i ja, bali­śmy się kie­dyś ciszy. I nie potra­fi­li­śmy się z nią bawić. Dłu­go była dla nas chwi­lą spo­ko­ju przed nie­unik­nio­ną uciecz­ką. Poja­wia­ła się jako ostroż­ność w ramio­nach, wstrzy­ki­wa­ła lodo­wa­ty pot w dło­nie, otwie­ra­ła oczy jak okna i zawsze pach­nia­ła moż­li­wą śmier­cią. A my byli­śmy dzieć­mi i chcie­li­śmy żyć. Żeby­śmy mogli żyć, życie samo nas zmu­si­ło do tego, by uczy­nić z niej sprzy­mie­rzeń­ca i nauczyć się bawić z ciszą, a nie ucie­kać od niej. Pamię­tasz, kie­dy to się sta­ło? Pamię­tam, jak­by to było wczo­raj. Przy­by­ła bez zapo­wie­dzi, zgod­nie ze swo­im sta­rym, dobrym zwy­cza­jem. Powie­trze wokół nas zgęst­nia­ło. Gdy tyl­ko zago­ni­li nas do piw­ni­cy, poczu­li­śmy ją w ustach. Była kwa­śna jak cytry­na. Zaci­ska­ła nam war­gi. Nam, dzie­ciom, cisza znie­czu­li­ła języ­ki. Spra­wi­ła, że doro­śli coś nie­spój­nie beł­ko­ta­li. I gdy już się wyda­wa­ło, że tym razem też zmu­si ludzi wokół do wyda­nia z sie­bie prze­raź­li­we­go dźwię­ku podob­ne­go do gwiz­du czaj­ni­ka, ty prze­cię­łaś ją ostrzem swo­je­go języ­ka. Wypły­nął z cie­bie potok słów i opi­sów podró­ży. Opi­sy­wa­łaś dżun­gle peł­ne nie­sa­mo­wi­cie kolo­ro­wych pta­ków, drze­wa wyso­kie na ponad sto metrów, opi­sy­wa­łaś rafy kora­lo­we peł­ne pereł, pla­że z pia­skiem w kolo­rze śnie­gu; opo­wia­da­łaś o ludziach, któ­rzy poro­zu­mie­wa­ją się języ­kiem pta­ków, mówi­łaś o domach kry­tych strze­chą, zbu­do­wa­nych na środ­ku morza, mówi­łaś i mówi­łaś o wszyst­kim, co przy­szło ci do gło­wy. Cisza sta­ła się nagle brze­giem, od któ­re­go odbi­ja­my i łodzią, na któ­rej dokądś wyru­sza­my. Wszy­scy słu­cha­li­śmy, jak opo­wia­dasz. Z uśmie­chem na twa­rzy otwie­ra­łaś przed nami swo­je wymy­ślo­ne świa­ty. I wciąż powta­rza­łaś – Czy pamię­ta­cie, jak byli­śmy – na szczy­cie naj­wyż­szej góry… Czy pamię­ta­cie, jak byli­śmy – w gro­cie, w któ­rej żyją żół­te łabę­dzie… Pamię­ta­cie…? Pamię­ta­cie…? A my odpo­wia­da­li­śmy zawsze – Tak, pamię­ta­my… Pamię­ta­my… Pra­wie wszy­scy przy­sta­li­śmy na tę grę. I wte­dy spa­dła bom­ba. Pierw­sza. Potem dru­ga. Trze­cia… Zaba­wa zosta­ła wstrzy­ma­na, ale tyl­ko na chwi­lę. Gdy spa­dła czwar­ta bom­ba, to nawet ci bar­dziej scep­tycz­ni posta­no­wi­li do nas dołą­czyć. Bom­by roz­pry­ski­wa­ły się nie­opo­dal. Ludzie opi­sy­wa­li miej­sca, w któ­rych nigdy nie byli, ale widzą je we wspo­mnie­niach, któ­re dopie­ro się poja­wią. Tak wła­śnie prze­ży­li­śmy tę woj­nę. Tak nauczy­łaś nas, dro­ga Anko, jak poko­chać ciszę o sma­ku cytry­ny. Byli­śmy dzieć­mi, a teraz jeste­śmy dwo­ma cie­nia­mi na sze­ściu nogach. Docze­ka­li­śmy cza­su, gdy nasze twa­rze są już pomarsz­czo­ne jak morze, nasze wło­sy mają kolor desz­czo­we­go nie­ba, a pal­ce drżą nam jak igły w koro­nach dzie­więć­dzie­się­cio­let­nich cypry­sów. I oto znów sto­imy przed wyzwa­niem ciszy. Tyl­ko że ta dzi­siej­sza cisza, jest inna niż tam­ta. Tam­tą ciszą dzie­li­li­śmy się wszy­scy, mło­dzi i sta­rzy, cho­rzy i zdro­wi, wszy­scy razem w wąskich, ciem­nych piw­ni­cach. Dzie­li­li­śmy się nią. Teraz to zabro­nio­ne. Tam­ten wróg zmu­szał nas do bycia razem. Ten wróg zmu­sza nas do roz­dzie­le­nia się. Ta cisza nie jest kwa­śna, lecz jest pozba­wio­na sma­ku jak więk­szość żyw­no­ści, któ­rą kupu­je­my w super­mar­ke­tach. Być może zasta­na­wiasz się – dla­cze­go o tym wszyst­kim wspo­mi­nam? Powiem ci. Powiem ci, że napraw­dę wie­le wiem. Powiem ci, że wiem o two­ich dzie­ciach roz­pro­szo­nych po świe­cie. Powiem ci, że wiem o śmier­ci two­je­go męża przed paro­ma laty. I powiem ci, że wiem, jak prze­ra­ża­ją­ce jest patrze­nie na zamknię­te drzwi, gdy czło­wiek jest sam. Wiem, jaki smu­tek wywo­łu­je słu­cha­nie pta­sie­go śpie­wu przez okno, w samot­no­ści. Wiem, jak brzmią łzy w głu­chym poko­ju, gdy jesteś sama. I wiem, jak ponu­re jest nie­bo, gdy dzie­więć­dzie­sią­ty pierw­szy rok życia spę­dzasz w samot­no­ści. Zasta­na­wiasz się – skąd to wszyst­ko wiem? „Powie­dział mi mały pta­szek” – mawia­li nasi rodzi­ce. Pamię­tasz? Zasta­na­wiasz się też – kim jestem? Jestem tym, któ­re­go dopie­ro poznasz. Jestem tym, któ­re­go nie­daw­no zmar­ły dzia­dek nauczył, jak jego przy­ja­ciół­ka Anka gra­ła w grę z ciszą, wte­dy, gdy się bała albo gdy była smut­na, samot­na. Jestem tym, któ­ry obie­cał, że też zagra w tę grę. Jestem tym, któ­ry wie, że twój zwi­tek duszy wciąż pamię­ta, jak trze­ba grać z ciszą. Jestem tym, któ­ry chciał­by, żeby two­ja gra z ciszą i moja gra z ciszą razem rzu­ci­ły nas w morze przy­gód. Jestem tym, któ­ry zamie­rza cię czę­sto odwie­dzać. Będę przy­cho­dził wcze­sny­mi poran­ka­mi. Gdy usły­szysz dzwo­nek u drzwi, zacze­kaj kil­ka minut. A wte­dy znaj­dziesz mnie na wycie­racz­ce przed drzwia­mi. Nie otwie­raj drzwi bez masecz­ki i ręka­wi­czek. Chwyć mnie deli­kat­nie, powieś na sznu­rze do bie­li­zny i zostaw tak do wie­czo­ra. Pozwól, żeby umy­ły mnie wiatr i słoń­ce. Wpro­wadź mnie do domu na her­ba­tę przed zacho­dem słoń­ca. I pozwól mi prze­pro­wa­dzić cię przez wspo­mnie­nia, któ­re razem wymy­śli­my. Jeśli zgo­dzisz się na to, żeby­śmy wyru­szy­li w dro­gę, zostaw mi na wycie­racz­ce pła­tek kwia­tu magno­lii z tej gałę­zi, któ­ra się­ga do okna two­jej sypial­ni. Będę regu­lar­nie przy­cho­dził do cie­bie w gości. A jeśli zde­cy­du­jesz się, żeby cho­ciaż cza­sem mnie odwie­dzić, będę cze­kał na cie­bie pod wycie­racz­ką. Będę uważ­nie słu­chał wypo­wia­da­nych przez cie­bie słów i będę goto­wy na to, żeby­śmy prze­mie­rzy­li wszyst­kie kon­ty­nen­ty tego świa­ta, a nawet wyką­pa­li się we wła­snym Rowie Mariań­skim bez cie­nia stra­chu przed otchła­nią. Życzę ci miłe­go dnia. Twój Towa­rzysz w ciszy.

To pierw­szy list, jaki od Nie­go otrzy­ma­łam. Póź­niej przy­szło ich jesz­cze kil­ka­dzie­siąt. Dalej przy­cho­dzą. Ja też piszę. Zosta­wia­my listy pod wycie­racz­ką, tak jak się umó­wi­li­śmy… Cho­ciaż teraz już się zna­my. Kie­dy przy­cho­dzi jako listo­nosz, macham do nie­go przez okno, a on macha do mnie. Cza­sa­mi do mnie zadzwo­ni, żeby spraw­dzić, czy nie potrze­bu­ję cze­goś ze skle­pu. Z listów jed­nak nie rezy­gnu­je­my. Listy to listy… Cudow­ny chło­pak. Taki był też jego dzia­dek. Dłu­go się przy­jaź­ni­li­śmy, napraw­dę dłu­go. Życie rzu­ci­ło nas na inne dro­gi. Pisa­li­śmy do sie­bie lata­mi. Gra­li­śmy w grę – czy pamię­tasz. To była nasza szcze­gól­na więź, mała tajem­ni­ca, żeby osło­dzić duszę. I nagle się to urwa­ło. Ja wyszłam za mąż. On się oże­nił. Znów się wypro­wa­dził. Tak to już bywa… Nigdy mi nie przy­szło do gło­wy, że pew­ne­go dnia jego wnuk zamiesz­ka w tym mie­ście i zapro­si mnie do gry… Ale tym jest życie. Grą. Gdy myślisz, że już nic się nie wyda­rzy, wła­śnie coś zaczy­na się dziać. Gra … Gdy przy­szedł ten pierw­szy list, to nie mogłam uwie­rzyć. Prze­czy­ta­łam go i pomy­śla­łam, że śnię. Wte­dy prze­czy­ta­łam go jesz­cze raz. W dal­szym cią­gu byłam peł­na wąt­pli­wo­ści. Wpa­try­wa­łam się w te lite­ry, w to ręcz­ne pismo, takie pięk­ne, tra­dy­cyj­ne, ​​w praw­dzi­wą kali­gra­fię… Roz­pła­ka­łam się. To mnie poru­szy­ło… Nie mam kom­pu­te­ra. Mam jakiś przed­po­to­po­wy tele­fon komór­ko­wy. I to mi wystar­czy. Nigdy nie czu­łam potrze­by, żeby zała­twić sobie coś inne­go. Jestem sta­ro­świec­ka, wolę książ­ki i patrze­nie w oczy pod­czas roz­mo­wy przy her­ba­cie. Cho­ciaż nie gar­dzę winem albo rakij­ką, jeśli jest dobra, domo­wej robo­ty… Teraz już nikt mnie nie odwie­dza. Tak już jest. Nie tyl­ko w moim przy­pad­ku, ale wszyst­kich… Ta sytu­acja jest… Z dzieć­mi roz­ma­wiam przez tele­fon. Mam dwie cór­ki. Miesz­ka­ją za gra­ni­cą. Obie mają swo­je rodzi­ny. Mam dwóch wspa­nia­łych zię­ciów, trzech wnu­ków, jed­ną wnucz­kę i dwie pra­wnucz­ki. Nie jestem sama. Wiem, że jakaś część mnie jest tam dale­ko, set­ki kilo­me­trów stąd, i że pro­wa­dzi przy­jem­ne życie. Jestem wszę­dzie. Jestem z tego dum­na. To wspa­nia­li ludzie. Mają poukła­da­ne w gło­wach. Są dobrzy. Uczci­wi. Z tego też jestem dum­na… Nie, nie jestem sama, ale byłam bar­dzo, bar­dzo samot­na… I zapo­mnia­łam, na czym pole­ga gra z ciszą. W pew­nym momen­cie pomy­śla­łam, że… Och… Jak dobrze, że ist­nie­ją dusze, któ­re potra­fią deli­kat­nie wycią­gnąć czło­wie­ka z kosz­ma­ru… Od kie­dy do sie­bie pisze­my, o wie­le czę­ściej wdy­cham nie­bo kolo­ru poma­rań­czy. Tyl­ko cza­sa­mi, gdy jest już póź­no, gdy pies sąsia­da wyje do nie­ba, gdy przy­po­mnę sobie moje dzie­ci, radość, uśmie­chy, gdy przy­po­mnę sobie spo­tka­nia, pio­sen­ki, przy­po­mi­na mi się naj­pierw odle­głość, a potem to, że nie mogę sobie przy­po­mnieć, jak będzie wyglą­dał czas po tej ciszy … I wte­dy mnie… (Pró­bu­je gwiz­dać.) Gdy mnie tak ści­ska w gar­dle, to ja … (Pró­bu­je gwiz­dać.) Ćwi­czę życie… Przed kil­ko­ma dnia­mi napi­sał mi w liście – „Gwiz­da­łaś bez­na­dziej­nie. Takie krą­żą plot­ki. Być może nad­szedł czas, żeby to popra­wić, gdy poczu­jesz, jak czai się za tobą cisza”. (Pró­bu­je gwiz­dać.) No i ćwi­czę. (Pró­bu­je gwiz­dać.) I zamie­rzam nadal ćwi­czyć, ćwi­czyć życie, do cza­su po tej ciszy. (Gwiż­dże.) I przy­po­mnę sobie. Wiem, że dam radę. Muszę.

PRAWA AUTORSKIE: Wszel­kie pra­wa zastrzeżone.

Prze­kład z języ­ka chor­wac­kie­go: Gabrie­la Abrasowicz

OLJA LOZICA

(ur. 1982, Bel­grad) – do szko­ły pod­sta­wo­wej i śred­niej uczęsz­cza­ła na wyspie Korču­la, dra­ma­tur­gię ukoń­czy­ła na Aka­de­mii Sztu­ki Dra­ma­tycz­nej w Zagrze­biu w 2006 roku. Jako dra­ma­turż­ka i asy­stent­ka reży­se­ra pra­co­wa­ła przy pro­duk­cjach reali­zo­wa­nych w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Zagrze­biu, Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Spli­cie, Zagrzeb­skim Teatrze Mło­dych, Teatrze EXIT, Teatrze &TD, Teatrze Tre­šn­ja i innych. Wyre­ży­se­ro­wa­ła spek­ta­kle: Reces i ja w Teatrze Exit w Zagrze­biu, Pra­sac koji gle­da u sun­ce (pol. Świn­ka, któ­ra patrzy w słoń­ce) i Divan dan (pol. Cudow­ny dzień) w Teatrze im. Mari­na Drži­cia w Dubrow­ni­ku, Sada je, zapra­vo, sve dobro (pol. Teraz jest, w zasa­dzie, wszyst­ko dobrze) i Rad­ni­ce u gla­do­van­ju (pol. Robot­ni­ce pod­czas straj­ku gło­do­we­go) w Zagrzeb­skim Teatrze Mło­dych, U zna­ku vage (pol. Spod zna­ku Wagi) w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Zagrze­biu (część omni­bu­sa), Gozba (pol. Uczta) w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Vara­ždi­nie, Vin­cent w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Rije­ce, Nevi­dl­ji­vi grad (pol. Nie­wi­dzial­ne mia­sto) pod­czas festi­wa­lu Lato w Spli­cie, Prvi put kad sam ti vidje­la lice (pol. Pierw­szy raz, gdy zoba­czy­łam two­ją twarz) w Teatrze &TD, Moja nukle­ar­na lju­bav (pol. Moja nukle­ar­na miłość), któ­ry powstał w kopro­duk­cji Teatru Rugan­ti­no i Teatra Kotar, Šest lica tra­ži auto­ra (pol. Sześć posta­ci w poszu­ki­wa­niu auto­ra) w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym w Spli­cie, Mala Moskva (pol. Mała Moskwa) reali­zo­wa­ny w kopro­duk­cji Play­dra­ma i Chor­wac­kie­go Teatru Naro­do­we­go w Spli­cie, Regoč w Chor­wac­kim Teatrze Naro­do­wym im. Iva­na Zaj­ca w Rije­ce. Zdo­byw­czy­ni wie­lu nagród i wyróżnień.